Co zrobić żeby przetrwać? Coraz częściej mam wrażenie, że to pytanie wisi w rozmowach z przyjaciółmi i klientami… Pandemia, zmiany w sposobie pracy, wojna… | 28 comments on LinkedIn
Witam. Mam 25 lat a moja zona 27. Jesteśmy ze sobą od ponad 5 lat. Ślub wzieliśmy półtora roku temu. Niby wszystko było w porządku ale przez ostatni miesiąc zona zaczęła się dziwnie zachowywać, dystansować. Po odbyciu rozmowy okazało się ze przestało zależeć jej na naszym związku. Jak się okazało było to przede wszystkim moja wina. Przez ostatni rok praktycznie nie zajmowałem się nią, nie spędzałem odpowiedniej ilości czasu oraz byłem o nią maniakalnie zazdrosny. Parę miesięcy temu powiedziała że jeśli będę się tak dalej zachowywać to odejdzie. Oczywiście nie brałem tego na poważnie, obiecywałem poprawę ale i tak nic nie robiłem w tym kierunku. Tydzień temu pojechała z byłym chłopakiem do teatru w Supraślu. Powiedziałem ze nie widzę problemu i nie będę się denerwował jednak nerwy wzięły górę i kolega musiał mnie uspokajać. Po powrocie spytałem się czemu się tak dziwnie zachowuje. Odpowiedziała ze nie zależy jej już na naszym związku i ma zamiar wyprowadzić się pod koniec maja. Dopiero wtedy się obudziłem i zrozumiałem co zrobiłem. Błagałem o wybaczenie, o jeszcze jedną szansę ale odpowiedź była zawsze taka sama - nie widzę już sensu w tym związku -. Na drugi dzień poszliśmy na spacer i porozmawialiśmy na spokojnie. Niby mam miesiąc czasu na pokazanie jej ze mogę się zmienić ale ona w to nie wieży i twierdzi ze nawet jeśli się uda nie oznacza to że zostanie. Załamałem się, płakałem , błagałem na kolanach że naprawię swoje błędy, nie będę ich powtarzał. Chcę zostać lepszym człowiekiem dla niej, dla siebie ale przede wszystkim dla naszego związku. Popełniłem błędy które chcę naprawić, mam motywację, wiem ze tym razem się uda ale ona dalej stwierdza ze chce się rozstać w przyjaźni, spotykać się czasami jako przyjaciele bo tylko to do mnie czuje. Jestem zmotywowany aby uratować ten związek ale nie wiem co mam zrobić żeby znowu mnie pokochała. Kocham ją najbardziej na świecie i nie wyobrażam sobie życia bez niej. Zachowywałem się jak kretyn przez ostatni rok ale chcę to naprawić. Znalazłem pracę, pomagam jej w domu, odbywamy rozmowy ale mam wrażenie że to nie wystarczy mimo iż widzi ze się staram. Co zrobić żeby znowu mnie pokochała, czy jest szansa na uratowanie naszego związku i czy w najgorszym wypadku separacja bądź odpoczynek od siebie może przynieść dobre rezultaty? Bardzo proszę o rady i pomoc. Cytuj

W tym roku skończyłem 50 lat i mam dorosłego syna z poprzedniego małżeństwa. Po raz pierwszy ożeniłem się bardzo wcześnie i tak się złożyło, że rozwiedliśmy się, kiedy Tadek miał zaledwie cztery lata. Moja żona znalazła sobie innego i się do niego wyprowadziła, a nasz synek został ze mną.

Bądźmy poważni… Co to znaczy „odpocząć od siebie?”. Jedyna zasadna sytuacja, w której mogłyby paść takie słowa, jest wówczas, gdy związek przechodzi naprawdę burzliwą fazę. Kiedy On i Ona się codziennie kłócą albo nawet biją. Te konflikty są już dla obojga nie do wytrzymania. Wtedy się oboje zgadzają, że powinni się przeprowadzić do różnych pokojów, nie rozmawiać, nie dyskutować albo wyjechać osobno na urlop. Natomiast częściej się spotyka wariant mówi to ON - Te słowa to elegancka zapowiedź mówi to ONA - Patrz radaNajczęściej tak mówią ludzie kulturalni, którzy nie chcą przesadnie się ranić i stopniowo od siebie odchodzą. Nie pakują walizek w pięć minut i wyprowadzają się, wiedząc, że między nimi koniec - rozstają się na raty. Patrząc sobie w oczy, zapewniają, że chcą tylko trochę odpocząć, mieć czas na przemyślenie ich związku. Jednak tak naprawdę te słowa oznaczają: „Żegnaj!”.Ale uwaga, inaczej jest, jeśli On lub Ona mówią: „Dajmy sobie trochę więcej czasu”. Mogłoby się wydawać, że po takim stwierdzeniu też nic już nie można zrobić i związek na pewno się rozpadnie. Ale to nieprawda. Właśnie po takich słowach pary bardzo często przychodzą po pomoc do gabinetu terapeuty. I codziennie jestem świadkiem tego, jak wielką metamorfozę można przejść. Jak wiele można z siebie dać, żeby zatrzymać drugą osobę. Można wyjść z najcięższego kryzysu, jeśli ktoś, kto nas zranił, ale kogo wciąż kochamy, udowodni nam, że jest w stanie zrobić wszystko, byśmy z nim najważniejsze to przekonać partnera, że jesteśmy zdolni do zmiany. Gdy to się uda, reszta jest już łatwiejsza. Miałem niedawno taki przypadek - całkiem typowy. Ona miała już dość życia z facetem, który był kłótliwy, reagował impulsywnie na najmniejszy cień krytyki. Zdecydowanie za dużo pracował w tygodniu, a w weekendy grał z kumplami w karty. Jakby tego było mało, z natury był skąpy i ciągle żonie wypominał, że jest rozrzutna, bo zamiast kupować wszystko na promocji, robiła normalne zakupy. Nawet mi trudno było uwierzyć, że tak łatwo uda się ich związek postawić na nogi. Ale ten facet rzeczywiście wszystko przemeblował. W ciągu dwóch tygodni przeprowadził życiową rewolucję: zmienił pracę, odciął się od kumpli, przestał kontrolować wydatki żony, zapanował nad swoim temperamentem i nauczył się ZMIENIĆ NASZE ŻYCIETo jest bardzo ważny i groźny komunikat. Oczywiście nie mówimy o sytuacji, w której ktoś stracił pracę, obniżono mu pensję itp. Jeśli On lub Ona informuje nas, że musimy zmienić nasze życie, to oznacza, że ich związek przechodzi bardzo głęboki kryzys i teraz już tylko „albo w prawo, albo w lewo” - czyli rozstajemy się albo musimy przeprowadzić jakąś rewolucję, bo nasz związek nie - znaki, które zapowiadają kryzysKażde rozstanie poprzedzają znaki przygotowujące grunt pod decyzję osoby, która pragnie odejść. „Ty mnie nie rozumiesz” - może powiedzieć On lub Ona. Oznacza to oczywiście to, że znalazł się ktoś, kto ich lepiej rozumie. Do tej samej kategorii należy stwierdzenie: „Musimy coś zrobić w naszym życiu, bo mam już tego dość. Tak dalej już nie można żyć!”.To nie jest przeważnie puste gadanie. Należy natychmiast podjąć dialog. Broń Boże nie odsuwać go w czasie! Trzeba kuć żelazo, póki gorące, bo dla wielu związków na tym etapie jest jeszcze szansa na przetrwanie. Choć samego przetrwania nie można nazwać sukcesem związku. Jeśli trwałość jest jego jedyną zaletą, to trochę mało. Bo chyba chodzi nam jeszcze o jakość życia. Ale faktem jest, że na tym etapie można jeszcze ocalić niejeden radaGdy w takim momencie para pojawia się w moim gabinecie, zazwyczaj słyszę wciąż te same skargi: „Musimy zmienić nasze życie, żeby On mniej pracował”. Albo: „Chciałabym, żebyśmy mieli więcej czasu dla siebie, bo tak, jak jest teraz, to już nie chcę”, „Widujemy się tak rzadko”, „Nie chcę czuć się samotna”, „Nie chcę być samotny”.Partnerzy mają do siebie pretensje o to, że któreś z nich tak oddaje się jakiejś swojej pasji, że w ogóle już nie myśli o rodzinie. Dochodzą emocjonalnie do ściany i wtedy wybuchają: „Tak dalej być już nie może!”. Czasem nie potrzeba żadnych dramatycznych sytuacji, zdrady czy przemocy, by małżeństwo stanęło na granicy rozpadu. Wystarczy nuda. Słyszę to w moim gabinecie co kilka dni: „Panie doktorze, u nas jeden dzień podobny jest do drugiego. Nigdzie nie chodzimy. U nikogo nie bywamy, taka wegetacja. Nic się nie dzieje, a przecież czas ucieka, powinniśmy coś z tym fantem zrobić”.Jeśli w tym momencie zaczniemy energicznie terapię i ratowanie związku, to stosunkowo łatwo można osiągnąć sukces. Musimy tylko wspólnie zaplanować codzienne życie od trudniej, gdy okazuje się, że mówiąc o codziennej nudzie, para przyznaje się, że od dwóch, trzech lat nie uprawiała z sobą seksu. Wtedy komunikat „Musimy zmienić nasze życie!” nabiera innych barw, bo seks niezwykle scala związek. Ale wszystko można jeszcze naprawić, jeśli partnerzy mają wolę i chęć, by usiąść razem do stołu obrad i poważnie SIĘ O CIEBIEBardzo ciekawe zdanie, w którym mogą być zawarte rozmaite uczucia i postawy - od altruizmu do egoizmu. Nie ma tu różnic pomiędzy kobietami a mężczyznami. Natomiast różny bywa podtekst tych słów. Inaczej brzmią wypowiadane przez żonę, której mąż dowiedział się, że wysyłają go z batalionem GROM-u do Afganistanu, a inaczej, jeśli dostał nową pracę, w której otoczą go młode i piękne to wynika z bezinteresownej troskiNajczęściej można to usłyszeć od kobiety. Ona mówi: „Martwię się o ciebie”, czyli „Jesteś mi bliski, troszczę się o ciebie”. Martwię się, bo widzę, że jesteś przepracowany. Martwię się, że źle wyglądasz. Martwię się o ciebie, bo zazwyczaj jeździsz bardzo szybko obwodnicą i możesz mieć wypadek. Martwię się, bo za bardzo przejmujesz się pracą. Martwię się, bo za mało jesz. Martwię się, bo nie masz czasu pójść na spacer. Martwię się, bo nie dbasz o leczenie… To jest dla niego to troska z podtekstem„Martwię się, że wylatujesz na konferencję do Madrytu” - może już być rozumiane dwojako. Oczywiście dla wielu osób oznacza to po prostu, że martwią się, czy wszystko pójdzie dobrze, a samolot nie spadnie. Czy ich ukochany nie struje się podłym, hotelowym jedzeniem. Czy go tam nie spotka coś to samo zdanie, powiedziane nawet tą samą barwą głosu, może oznaczać: „Martwię się o ciebie, bo na tej konferencji możesz poznać kogoś ciekawego i wdać się w romans. Ja tu będę na ciebie czekała i tęskniła, podczas gdy ty będziesz się tam dobrze bawił. Martwię się o ciebie, bo ty sobie wyjeżdżasz i będziesz gdzieś w atrakcyjnym miejscu, a ja zostaję w domu, z dziećmi i zepsutym kranem”. Pojawia się tu więc cień to wynika z braku zaufania„Podobno masz nową sekretarkę. To młoda i ładna dziewczyna. Martwię się o ciebie…”. Taki komunikat oznacza: „Martwię się o ciebie, bo ta baba może cię skompromitować. Jesteś zbyt łatwowierny, martwię się o ciebie, bo jesteś dobrym człowiekiem, ale nie znasz kobiet. To są takie spryciule, że cię owiną wokół palca”. To jest pomieszanie komunikatów, bo jednocześnie pobrzmiewa w tym „dbam o ciebie”, ale zaraz potem następuje ukryty komunikat: „Nie ufam ci, bo jesteś słaby, mało odporny na takie pokusy, możesz sobie nie dać rady”.Egoizm - co ludzie powiedzą?„Martwimy się o niego” - tak najczęściej mówią rodzice, gdy przychodzą do gabinetu z synem, który przejawia orientację homoseksualną. To dla nich bardzo bolesne, ale tak naprawdę wcale nie martwią się w tej sytuacji o niego, tylko myślą o sobie. Bo jeżeli On jest szczęśliwy, jemu jest z tym dobrze, to dlaczego mają się o niego martwić? Że nie będzie miał żony? Dzieci? Ale On tego nie potrzebuje. Martwią się więc o siebie, bo to im przejdzie koło nosa radość z wnuków. No i będą musieli się zmierzyć z pytaniem - „Co ludzie powiedzą?”. Jak widać „Martwię się o ciebie” może być nawet sformułowaniem bardzo radaMiałem pacjenta, który chciał zapanować nad bardzo silną zazdrością. Jego piękna żona pracowała zawodowo, a jednocześnie zajmowała się domem. Zaproponowano jej awans, który wiązał się z dużą liczbą wyjazdów i spotkań. Zazdrosny mąż miał dylemat, bo wiedział, że Ona wiąże z tą pracą duże nadzieje. Martwił się jednak, że ją tam zbałamucą. W końcu się zgodził i solidnie pracował nad sobą, żeby pozbyć się niezdrowej podejrzliwości. Po kilku miesiącach okazało się, że miał rację, martwiąc się - żona poznała kogoś na wyjeździe i od niego nadmierna kontrola, o czym już mówiłem, troska podszyta fałszem, może zniszczyć związek. Dajmy drugiej stronie więcej się kochamyCzęsto używane, też typowo kobiece sformułowanie. Co kryje się za tymi słowami To się tłumaczy na język polski tak: „Jakoś się ułoży. Jakoś to będzie. Nasza miłość rozwiąże wszystkie problemy”.Najczęściej wypowiadamy te słowa po to, żeby załagodzić kłótnię. Obie strony przeżywają ją mocno, obu już jest przykro, ale jeszcze nie znaleziono rozwiązania. Stąd wiara, że jeżeli się kochamy, to jakoś się między nami to również prośba: „Nie bądź przeciwko mnie. Nasza relacja jest najważniejsza i nadrzędna w stosunku do wszystkich innych relacji” - z rodzicami, z rodzeństwem, a nawet z własnymi radaTo jest mit, że miłość rozwiązuje wszystkie problemy. To nie zadziała, to tylko samouspokajanie się. A miłość mogła zostać podkopana. Konflikty same się nie rozwiążą, choć jeszcze przez pewien czas może wszystko jakoś działać. Bo przecież ci, którzy teraz wojują z sobą w sądach na rozprawach rozwodowych, też się kiedyś CIĘ!Jako biegły często muszę stawiać się w sądach - i te słowa często padają na sali rozpraw. Zawsze się wtedy zastanawiam, że przecież ci ludzie, którzy dziś toczą z sobą wojnę i są strasznie zajadli, kiedyś się kochali, spali razem, mówili sobie coś miłego, trzymali się za rączkę… Co się takiego stało, że teraz walczą z sobą i traktują siebie nawzajem jak najgorszych wrogów. Jak zapiekłe są te ich ONA ma na myśli„Nienawidzę cię!” - przeważnie wykrzykują kobiety. Jeśli robią to spontanicznie, w gniewie, w sytuacji skrajnych emocji, to może być kompletnie bez para się kocha, istnieje między nimi silna więź, to taki krzyk traktujemy spokojnie. Ona to potem tak tłumaczy: „Zdenerwowałam się i nie panuję nad emocjami”. Powiedziała w złości coś takiego, co w ogóle nie powinno przejść jej przez gardło. Ale było - minęło. Ona może nawet nie pamiętać, że to powiedziała. Natomiast co innego, gdy widzimy, że to nie jest spontaniczna wypowiedź, że te słowa padają po pewnym przemyśleniu. Tak może zareagować kobieta, gdy odkryła, że jej mąż ma romans. I rzeczywiście Ona go w tej chwili nienawidzi. Nastąpiło przebiegunowanie uczuć. To się zdarza. Te pozytywne uczucia, które żywiła do męża, w ciągu jednej sekundy zmieniły swój biegun. Tak jak go mocno kochała, będzie go teraz radaW awanturniczym zacietrzewieniu padają różne słowa. W chwili gdy kłótnia wygasa, przypomnijmy sobie słowo „przepraszam”. Ono ma magiczną moc… Fragment książki „Rozmówki małżeńskie” profesora Lwa-Starowicza, która okazała się nakładem wydawnictwa Czerwone i Czarne
Kilka dni temu leżałem z Tośką na macie i obserwowałem ją, kiedy spokojnie bawiła się swoim ulubionym gryzakiem, śmiesznie piszcząc i patrząc mi od czasu do czasu w oczy. Powiedziałem wtedy odruchowo na głos – te momenty są bezcenne. Od razu rozejrzałem się wokół, sprawdzając, czy ktoś mnie usłyszał.

Z czasem pary uprawiają seks coraz rzadziej. Po ślubie nagle okazuje się, że wiele innych spraw staje się ważniejszych, a współżycie seksualne schodzi na dalszy plan. Najogólniej można wyjaśnić to zjawisko przyglądając się pewnym zdecydowanym różnicom w potrzebach kobiet i mężczyzn. Otóż okazuje się, że brak zainteresowania seksem ze strony mężczyzny bardzo często wynika z tego, że czuje się on odtrącony. Natomiast niechęć kobiety ma swe źródło w braku zrozumienia, ale także braku poczucia, że jest ona nadal uwodzona przez swojego partnera. Panie nie zawsze zdają sobie sprawę, jak bardzo ich partnerzy wrażliwi są na odmowę seksu. Zaś panowie często nie mają pojęcia, jak bardzo ich kobiety potrzebują zrozumienia, oraz odpowiedniej, atmosfery by mieć nastrój na seks. Jak przywrócić zainteresowanie seksem? Najważniejsza zasada, o której powinniśmy pamiętać polega na tym, że aby mężczyzna nie poczuł, że partnerka go odrzuca w łóżku, oboje powinni postarać się nawiązać dobre porozumienie w kwestii seksu. Jeśli on ma pewność, że ona szczerze uwielbia seks z nim, to jego pożądanie w stosunku do niej nadal będzie silne i nie wygaśnie. Dla kobiety zaś najważniejszą rzeczą jest zrozumienie i wsparcie. Jeśli je dostanie, a do tego będzie czuć, że mężczyzna jest pożąda jej, i jest nią zainteresowany, otworzy się bardziej na partnera, a jej pragnienia seksualne także pozostaną świeże. Inicjowanie seksu przez mężczyznę Mężczyzna, który wie, że kobieta chce i będzie się nim kochać, chętnie inicjuje współżycie. Jeśli zaś kilka razy odmówiła, a on zmuszony był ją namawiać i przekonywać, w pewnym momencie poczuje się odtrącony. Brak wiary w to, że partnerka w ogóle chce się z nim kochać spowoduje, że mężczyzna przestanie inicjować seks, a nawet może w ogóle stracić zainteresowanie tą sferą ich związku. Aby on mógł nadal czuć pożądanie do partnerki, potrzebuje pewności, że może swobodnie inicjować seks i że nie zostanie odepchnięty. Kiedy więc partnerka nie ma nastroju na zbliżenie, powinna zadbać o to, żeby partner miał świadomość, że ona uwielbia seks z nim, i gdy będzie gotowa to z przyjemnością będzie się z nim kochać. Jeśli mężczyzna wie, że w perspektywie czego go udany seks, pomaga to mu lepiej zrozumieć swoją partnerkę, przez to być bardziej kochającym partnerem. Rozmowa a seks Zdarza się też, że mężczyzna nie ma ochoty rozmawiać, na co kobiety bywają bardzo drażliwe. W takiej sytuacji powinien on bardzo delikatnie dać jej do zrozumienia, że nadal jest nią zainteresowany i bardzo ją kocha, ale na razie potrzebuje trochę czasu dla siebie, jednak za jakiś czas będzie gotowy rozmawiać. Jeśli mężczyzna zapewnia partnerkę, że interesują go jej uczucia, i że chce jej słuchać, kobieta czuje się kochana, docenia go i otwiera się na niego jako kochanka. Gdy ona częściej ma ochotę na seks Jeśli to mężczyzna do tej pory częściej inicjował seks, i kilka razy został w nieprzyjemny dla niego sposób odtrącony, zaczyna tracić ochotę na seks, czasami nawet nie będąc świadomym, co jest tego powodem. W takim momencie kobieta zaczyna tęsknić za bliskością. Zaczyna więc interesować się seksem bardziej niż jej partner. Coraz bardziej pragnie zbliżenia, i coraz częściej chce się z nim kochać. Natomiast im częściej ona inicjuje seks, tym on coraz bardzie traci pożądanie. Wynika to faktu, iż większe zainteresowanie seksem ze strony ukochanej, jest dla niego sygnałem, że on niewystarczająco się sprawdza. Mężczyźni są więc zdecydowanie bardziej podatni na zachwianie równowagi w życiu seksualnym. Zatem, gdy kobieta częściej ma ochotę na seks, i gdy nie dostając tego czego, chce okazuje swoje niezadowolenie, partner może poczuć się urażony. Ma wrażenie jakby miał obowiązek się z nią kochać. Czuje, że musi przed nią „zagrać”. Jednak w przeciwieństwie do kobiety mężczyzna, kiedy nie jest naprawdę podniecony, nie potrafi udawać. Presja i poczucie obowiązku może być dla mężczyzny dużo gorsza w skutkach i uniemożliwić mu uzyskanie pobudzenia. Jak skutecznie zachęcić partnera? Czy ona może cokolwiek zrobić, gdy jej partner nie ma nastroju na seks? Okazuje się, że w takim momencie wiele kobiet po prostu rezygnuje ze zbliżenia. Dzieje się tak dlatego, że kiedy partnerka zaczyna rozmowę, on zazwyczaj odbiera to jako obwinianie. A kiedy ona zaczyna działać, on wycofuje się tłumacząc, że nie ma siły i źle się czuje. W takiej sytuacji kobieta może poinformować partnera, że zaspokoi się sama, wyobrażając sobie seks z ukochanym, jednak zapewniając go, że w każdej chwili on może do niej dołączyć. Jest to w pewnym sensie wzięcie odpowiedzialności za własną przyjemność, bez obarczania winą drugiej strony. Kiedy kobieta informuje mężczyznę, że zamierza zaspokoić się sama, tworzy to pewien rodzaj napięcia seksualnego, które może pobudzić mężczyznę. Może się więc okazać, że on dołączy do niej w trakcie i oboje doświadczą satysfakcjonującego seksu. Kobieca masturbacja to doskonały sposób na podniecenie mężczyzny, także takiego, który akurat nie jest w nastroju. Jeśli on nie ma ochoty na seks, o ona daje mu do zrozumienia, że wszystko jest w porządku, daje mu to przestrzeń by ją docenić, i daje mu szansę na to, aby pożądanie mogło powrócić. Mgr Anna Białous Czytaj także:

Starogrecka mądrość podpowiada: "Wejrzyj w siebie głębiej i poradź się duszy". Cenna jest też sugestia Elisabeth Kübler-Ross: "Naucz się wsłuchiwać w swoją wewnętrzną ciszę; pamiętaj też, że wszystko w życiu ma sens". Pamiętaj również, że to, co masz teraz robić, jest sprawą wyłącznie twoją, decydujesz w niej sam i fot. Adobe Stock, prostooleh Wyprowadzając się z miasta, marzyłem o ciszy i spokojnych wieczorach we własnym ogrodzie. O bliskim kontakcie z naturą też myślałem, choć zdecydowanie w innym znaczeniu. Zawsze chciałem mieszkać na wsi, niestety, obowiązki zawodowe mi na to nie pozwalały. Miałem własną firmę i żeby utrzymać się na powierzchni. Pracowałem po kilkanaście godzin dziennie Spotkania z klientami, podwykonawcami, wizyty w bankach, w skarbówce… Przez długie dojazdy do miasta traciłbym cenny czas. Na dodatek moja żona była typowym mieszczuchem. Kochała uliczny tłok, pośpiech, samochody. Mówiła, że na wsi zanudziłaby się na śmierć, zwiędła jak niepodlewany kwiat. Nawet na wakacje wolała jeździć do zatłoczonych kurortów niż do leśnej głuszy. Tak więc niemal przez całe swoje życie męczyłem się w mieście, marząc o dniu, w którym zamieszkam w jakimś zacisznym zakątku. Pięć lat temu postanowiłem wreszcie spełnić swoje marzenie. Byłem już wtedy po rozwodzie, więc nie musiałem pytać żony o zdanie i zgodę. Niedługo po swoich 60. urodzinach sprzedałem większość udziałów w firmie i przekazałem obowiązki wspólnikowi. A warszawskie mieszkanie zamieniłem na domek pod lasem – niezbyt okazały, ale za to otaczał go piękny ogród. Centralnym punktem ogrodu było niewielkie jeziorko otoczone z trzech stron gęstymi szuwarami. W ciepłe wieczory siadałem nad jego brzegiem, patrzyłem na wodę i wsłuchiwałem się w otaczającą mnie ciszę. Uwielbiałem to Nie wyobrażałem sobie, że ktoś lub coś zmąci ten spokój, a ja przyjmę to z uśmiechem i radością. A jednak tak się stało. Za sprawą… kaczora. Znalazłem go w wiosenny poranek, trzy lata temu. Wracałem wtedy z pobliskiego miasteczka. Byłem już prawie pod furtką, gdy przez otwartą boczną szybę usłyszałem przeraźliwy pisk. Przestraszony zatrzymałem samochód. I wtedy go zobaczyłem. Leżał na środku jezdni i wrzeszczał jak nieboskie stworzenie. W pierwszej chwili chciałem go zostawić. Gdzieś tam kiedyś przeczytałem, że nie wolno od razu zabierać piskląt, które wypadły z gniazda, bo jest nadzieja, że matka po nie przyleci. Ale że droga była dość ruchliwa, a w pobliżu nie kręcił się żaden dorosły ptak, zapakowałem krzykacza do koszyka i zawróciłem w stronę miasteczka, do weterynarza. Nie miałem pojęcia, co to za ptak ani co dalej z nim zrobić. Weterynarz przyjął mnie bardzo ciepło. Dokładnie obejrzał malucha. – To pisklę dzikiej kaczki. Nie jest ranne, ale bardzo wygłodniałe i osłabione. Jeżeli dostanie jedzenie kilka razy dziennie, to szybko dojdzie do siebie – oświadczył, pakując ptaszka z powrotem do mojego koszyka. – Nie potrafię się nim zająć. Może mógłby zostać w lecznicy? – zapytałem z nadzieją w głosie, ale weterynarz tylko się uśmiechnął. – Na pewno da pan sobie radę. To naprawdę nic trudnego – powiedział i zrobił mi krótki wykład na temat opieki nad pisklętami. Po powrocie do domu zgodnie z zaleceniem lekarza ułożyłem kaczorka w ciepłym, miękkim legowisku zrobionym z ręczników. Potem nakarmiłem go papką z owoców oraz zmielonych płatków owsianych. W taki oto sposób, zanim się obejrzałem, zostałem kaczym ojcem… Pierwsze dni były bardzo trudne Donald, bo tak go nazwałem, był strasznym głodomorem. Ciągle się wydzierał i domagał się jedzenia. Bywało, że przez całe noce oka nie zmrużyłem. Na szczęście po kilku tygodniach stanął na własnych łapkach i co najważniejsze, trochę przycichł i sam wyszukiwał sobie jedzenie. Coraz więcej czasu spędzał w ogrodzie, gdzie wybudowałem mu nawet specjalny drewniany domek. Martwiło mnie tylko jedno: kaczorek nie umiał pływać. Na początku miałem nadzieję, że wiedziony instynktem, sam wskoczy do jeziorka. Ale nie. Chętnie myszkował w rabatkach, jednak wodę omijał z daleka. Pewnego dnia postanowiłem więc zachęcić go do pływania. Założyłem płetwy i naśladując kaczy chód, wszedłem do jeziorka. Miałem nadzieję, że Donald pójdzie za mną. Nic z tego. Stał na brzegu i przyglądał mi się z zaciekawieniem. Podobnie jak sąsiedzi. Nie mogli uwierzyć, że poważny starszy pan próbuje nauczyć kaczkę pływać. Nieraz widziałem, jak pukają się znacząco w głowy. Nic sobie jednak z tego nie robiłem. Powtarzałem tę wędrówkę jeszcze przez tydzień. Moja cierpliwość i wysiłki wreszcie zostały nagrodzone! Ósmego dnia kaczor wreszcie wszedł do wody. Zaczął przebierać łapkami i po chwili pływał, jakby robił to od urodzenia… Następnego dnia zatrzepotał skrzydłami i po raz pierwszy wzbił się w powietrze. Byłem z niego bardzo dumny. Donald rósł jak na drożdżach Po roku był już dużym, silnym ptaszyskiem. I bardzo mądrym. Nie odstępował mnie nawet na krok. Gdy pracowałem w ogrodzie, stał obok, gdy szedłem na spacer do lasu lub na zakupy do wiejskiego sklepu, dreptał grzecznie przy nodze. Kiedy zasiadałem na kanapie, przed telewizorem, on siadał przy mnie. Dopiero gdy kładłem się spać, szedł do swojego domku. Pilnował mnie niczym pies i jak pies mnie bronił. Pamiętam, jak któregoś dnia dwóch pijaczków poprosiło mnie przed sklepem o kilka groszy na piwo. Gdy odmówiłem, stali się agresywni. – Dawaj, dziadku, kasę, bo pożałujesz – wybełkotał jeden z nich i ruszył w moją stronę. Donald natychmiast zareagował. Zanim zdążyłem coś odpowiedzieć, rozpostarł skrzydła, pochylił łeb i głośno sycząc, ruszył do ataku. Wyglądało to naprawdę groźnie. Gdyby napastnicy przytomnie nie wzięli nóg za pas, nie wiadomo, czym by to się skończyło. Donald uspokoił się dopiero wtedy, gdy zniknęli za rogiem. – No, no, ale ma pan ochroniarza. Tylko pozazdrościć – powiedziała z podziwem w głosie sklepowa. Jeszcze tego samego dnia o wyczynie Donalda wiedziała cała wieś. Od tamtej pory, gdy kaczor kroczył obok mnie, ludzie uśmiechali się przyjaźnie i… na wszelki wypadek przechodzili na drugą stronę ulicy. Nie lubiłem rozstawać się z Donaldem, dwa razy w tygodniu musiałem jednak jeździć do Warszawy, do firmy. Sprawdzić, czy wspólnik wszystkiego pilnuje i nie kombinuje czegoś na boku. Ilekroć jednak pakowałem się do samochodu, miałem potworne wyrzuty sumienia, bo kaczor asystował mi cały czas, drąc się rozpaczliwie, jakby go ktoś z piór oskubywał. Czułem się jak wyrodny ojciec, który zostawia dziecko Doszło do tego, że zamiast zajmować się pracą, zastanawiałem się, czy z kaczorem wszystko w porządku. Wcześniej przy okazji wizyt w stolicy umawiałem się zawsze na spotkanie z kolegami z dawnych lat. Teraz robiłem to znacznie rzadziej. Po wyjściu z firmy pędziłem do domu na łeb, na szyję. Ale było warto, bo kiedy wracałem, Donald zawsze wybiegał mi na spotkanie. Kwakał radośnie, łasił się u moich stóp, domagał się uwagi, głaskania. A gdy ociągałem się z pieszczotami, podszczypywał mnie w rękę lub łydkę. Od początku nie zamykałem kaczora w żadnej klatce. Gdyby chciał odlecieć, mógł to zrobić w każdej chwili. Ale nie kwapił się do odejścia. Nawet wtedy, gdy jego pobratymcy wyruszali w podróż do cieplejszych krajów, on trwał przy mnie. Cieszyłem się z tego. Im dłużej był ze mną, tym mocniej się do niego przywiązywałem. Traktowałem go jak swojego przyjaciela, ba, jak członka rodziny. Wczesną wiosną tego roku stało się najgorsze: Donald nagle zniknął. Rano, gdy wyjeżdżałem do Warszawy, jak zawsze żegnał mnie płaczliwym kwakaniem, ale gdy wróciłem nie wybiegł mi na spotkanie. Zaniepokojony przeszukałem cały ogród, nigdzie go nie było. W najbliższej okolicy też nie. Pytałem sąsiadów, nikt nie wiedział, co się stało. Byłem załamany. Przez następne dni z niepokojem wpatrywałem się w niebo, czekając na powrót przyjaciela. Ale się nie pojawiał. Po miesiącu już prawie straciłem nadzieję I wtedy nagle się odnalazł. Gdy się rano obudziłem i spojrzałem przez okno, zauważyłem, że pływa sobie, jak gdyby nigdy nic, po jeziorku. Już chciałem zrobić mu karczemną awanturę (jak ojciec synowi, który zwiał z domu), gdy dostrzegłem, że nie jest sam. Towarzyszyła mu urocza kacza dama wpatrzona w niego jak w obrazek. Wkrótce parka uwiła sobie gniazdko w szuwarach, a dwa tygodnie temu przyszły na świat młode… Teraz w moim stawie pływa sześć małych kaczuszek. O ciszy i spokoju mogę zapomnieć, bo maluchom dzioby się nie zamykają. Obawiam się, że to nie koniec, bo Donald szybko stracił zainteresowanie rodziną i właśnie sprowadził sobie kolejną dziewczynę… Czytaj także:„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę” Jak się okazało, on i jego żona mają oddzielne portfele i wszystko dzielą po połowie, łącznie z wydatkami na jedzenie. No i przyjechałam, a Lilka uważa, że to nie fair, żeby płaciła tyle, co Michał, bo jestem jego gościem i to on powinien za mnie płacić. Byłam gotowa usłyszeć wszystko, ale nie to. fot. Adobe Stock, Viacheslav Lakobchuk Matka mojej żony była życzliwą, ale apodyktyczną kobietą. Miała bardzo silny charakter i lubiła, by wszystko układało się po jej myśli. Jakoś bym to przebolał i zniósł. Jednak kiedy na świecie pojawiło się nasze dziecko, sprawy przybrały inny obrót. I już nie mogłem na to pozwolić. Ubierać ciepło czy nie przegrzewać? Pierś czy mleko z butelki? Miksowanie wszystkiego na papkę czy pozwalanie na odkrywanie struktury jedzenia? Dawać cukier, bo krzepi, czy nie dopuszczać do cukru, bo otyłość i próchnica? Awantury wybuchały niemal codziennie Mieszkaliśmy blisko, bo wynajmowaliśmy mieszkanie piętro niżej, i okazji do kontaktów było sporo. Szkoda, że głównie takiego, nerwowego, choć naprawdę liczyliśmy na pomoc doświadczonej osoby, która wychowała trójkę swoich dzieci. No ale ile można wysłuchiwać i znosić... Patrzyłem, jak moja żona się męczy. Kochała swoją mamę i jako najmłodsza córunia miała z nią wyjątkowo silną więź, choć skomplikowaną, bo gdy podrosła, zaczęła pyskować i stawać okoniem, co zostało jej do dziś. Ale w przypadku małego miała rację. Podejście do wychowywania dzieci zmieniło się przez te trzydzieści parę lat, więc niektóre rady teściowej nawet mnie – facetowi i laikowi – wydawały się archaiczne. Próbowałem na początku delikatnie interweniować. Prosiłem, żeby mama bardziej zaufała instynktowi swojej córki, która przecież też chce jak najlepiej dla swojego dziecka. Efekt? Najpierw byłem lekceważony. Potem wyśmiewany, że co ja tam wiem, jak nic nie wiem, że lepiej będzie, jak się wezmę do roboty i kasy więcej do domu przyniosę, zamiast głupoty wygadywać. I co? W końcu stałem się wrogiem numer jeden i teściowa walczyła na dwa fronty – z córką o dobro jej wnuka i ze mną o całokształt. Kaśka dostawała informacje, że widziano mnie z jakąś kobietą w kawiarni (choć tego dnia siedziałem w biurze do późnego wieczora, żeby zamknąć przetarg). Albo nagle dowiadywałem się od zapłakanej żony, że podobno rozpowiadam, jak to Kaśka o siebie nie dba, jak się zapuściła, jak żałuję, że zdecydowałem się na dziecko, bo gdyby nie ono, nadal miałbym śliczną, zgrabną laskę w domu, z którą można wyjść na miasto i pochwalić się przed kolegami. Z powodu tego ostatniego „njusa”, wkurzyłem się tak bardzo, że słychać mnie było w całym bloku. Krzyczałem się, że nie życzę sobie ingerowania w moje małżeństwo, w nasze rodzicielstwo, że nie rozumiem celu opowiadania takich bzdur, które... No właśnie, co teściowa chciała osiągnąć? Doprowadzić do rozwodu? Stanęliśmy wreszcie z żoną po jednej stronie barykady, razem, oficjalnie, bez dziwnych podchodów i działań za plecami. Tupnęliśmy nogą, a nawet dwiema i powiedzieliśmy „dość”. Sytuacja się uspokoiła, bo obrażona do szpiku kości teściowa przestała nas odwiedzać. Niestety, sielanka nie trwała długo. Parę miesięcy później, kiedy wracałem z pracy, w mój samochód i we mnie wbiła się swoim jeepem kobieta, której bardzo się spieszyło. Kilka tygodni w szpitalu, potem rehabilitacja i diagnozy, że raczej nie wstanę z wózka, a i niedowład w prawej ręce zostanie mi na zawsze. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Odszkodowanie było śmieszne, biorąc pod uwagę, że nie mogłem wrócić do dawnej pracy i zarabiać na rodzinę. Dostałem równie śmieszną rentę i radę, żeby rozejrzeć się za jakimś chałupniczym zajęciem… Wszystko spadło na barki mojej żony: utrzymanie rodziny, większość prac w domu i przy dziecku, bo jedną ręką nie mogłem nawet Mikołaja przewinąć. I wtedy do akcji wkroczyła teściowa Zjawiła się, gdy Kaśka z małym poszli na zakupy. Zaproponowała pomoc. Ponieważ miała trochę oszczędności, stwierdziła, że nie będzie żałować na wnuka, ale postawiła też warunek. Twardy. Mam ją popierać za każdym razem, gdy Kasia będzie mieć inne zdanie. Miotałem się. Spokojniejsze życie, bez zamartwiania się o to, z czego opłacić rachunki, skąd wziąć czesne na przedszkole, zastanawiania się, czy możemy kupić małemu droższe ubranie w lepszym sklepie… A z drugiej strony stawanie przeciwko własnej żonie, nieważne, czy ma rację, czy nie. – O co chodzi? Dlaczego nie możesz po prostu nam pomóc, skoro chcesz i możesz? – spytałem gorzko. – Dlaczego ciągle musisz się z nią kłócić? – Bo mnie nie słucha, bo jest uparta jak osioł, bo lubi postawić na swoim. – Po kimś to ma – mruknąłem. – Ale ja jestem starsza i jestem jej matką, nigdy nie będziemy na tym samym poziomie. Teraz będzie musiała wziąć pod uwagę moje zdanie i dostosować się. Zwłaszcza jeśli ty mnie poprzesz. – A nie możesz po prostu uznać, że się różnicie, i pozwolić jej decydować o własnym życiu? Jest dorosła… – Co nie zmienia faktu, że jestem jej matką. To ja ją urodziłam, ja dałam jej to cenne życie. Oczywiście nie musisz godzić się na mój warunek. Zachowaj swoją dumę i patrz, jak twoja żona zaharowuje się na śmierć, bo z twojej renciny tylko na placki kartoflane i kopytka wystarcza… Zgodziłem się Nie od razu. Ale pękłem, gdy okazało się, że młody ma problemy z prawidłową postawą, potrzebuje ortopedycznych butów i rehabilitacji, na którą trzeba czekać prawie dwa lata. No, chyba że prywatnie, wtedy może być najbliższy wtorek. Zaczęły się dyskretne przelewy na konto, specjalnie w tym celu założone, i kłamstwa, skąd mam kasę – że niby dorywcze fuchy od kolegów. A ja wstydziłem się patrzeć żonie w oczy, gdy babcia kolejny raz podejmowała decyzję tyczącą jej wnuka, sprzeczną z naszą wizją, za to z moim zdradzieckim przyzwoleniem. Mikołaj nie dostał zatem rowerka biegowego, nie został też zapisany na dodatkowe zajęcia z piłki nożnej, bo jest mu to zupełnie niepotrzebne, nieważne, że rósł nam mały kibic, który uwielbiał ganiać za piłką. Przedszkole też wybrała babcia, przy moim służalczym poparciu. – Co się z tobą dzieje? – pytała Kaśka wieczorami, gdy mały poszedł już spać, a my mieliśmy chwilę dla siebie. – Zupełnie cię nie poznaję! Popierasz każdy jej pomysł, jakby to, co mówi, było prawdą objawioną. W ogóle mnie nie słuchasz, nie bierzesz pod uwagę, co jest dobre dla małego. Milczałem, wiedząc, że ma świętą rację, ale wiedziałem również, że kasą, która niebawem wpłynie na konto, opłacę młodemu dwa miesiące dodatkowej rehabilitacji. Niemniej bałem się, jak to będzie dalej. Przystając na ten chory układ, naiwnie liczyłem, że teściowa naprawdę ma na uwadze nasze dobro, i może z początku miała, ale… władza demoralizuje. Coraz częściej odnosiłem wrażenie, że przekracza granicę, by pokazać, kto tu rządzić, że narzuca nam swoją wolę, bo tak, bo lubi nami manipulować. Stała się tyranem Nie widziała tego? Pod koniec maja Kaśka zastrzeliła mnie nowiną. Dostała awans, który wiązał się z przeprowadzką do Warszawy, do centrali jej firmy. – Większa kasa, większe możliwości, dla ciebie, dla młodego… – mówiła podekscytowana. – Na parterze jest żłobek i przedszkole, dofinansowywane przez pracodawcę. Zyskamy czas tracony na zawożenie i odbieranie Mikołaja. No i będę na miejscu, w razie choroby czy histerii… Ty też skorzystasz, bo lepsi lekarze i rehabilitanci. Tam też prędzej uda ci się znaleźć stałą pracę, choćby na pół etatu. No i ze względu na zmianę miejsca pracy przez dwa lata będę dostawać zwrot kosztów wynajęcia mieszkania. Pieniądze zostaną w kieszeni. Super, co? Istotnie, nowina była świetna. Z naszego punktu widzenia. Teściowa widziała rzecz inaczej. – Nie zgadzam się, zostajecie tutaj! – oświadczyła kategorycznie, stukając palcem w stół, chyba żebym lepiej pojął, gdzie jest owo „tutaj”. – Jak ja mam ją do tego przekonać? – zapytałem, choć znałem odpowiedź. – Nie interesuje mnie to. Bierzesz pieniądze, to się staraj. Zamknąłem oczy. Westchnąłem. – Tym razem się nie uda. To naprawdę okazja. Należy jej się ten awans jak psu micha, a ja mam ją odwieść od tego pomysłu? Od większych zarobków, mieszkania, przedszkola pod firmą, które w połowie opłaca pracodawca… – Właśnie tak. Wymyśl coś. Nie wiem, czemu ustąpiłem, może ze strachu, że jak się zbuntuję, teściowa powie Kaśce, jakiego ma zdrajcę-sabotażystę u swego boku. Więc spróbowałem i pierwszy raz w życiu widziałem, jak mojej żonie zabrakło słów. Wpatrywała się we mnie, jakby mi wyrosła druga głowa. Ja też milczałem, bo co mądrego mogłem powiedzieć po tym, jak spytałem, czy jest sens wyjeżdżać z naszego miasteczka dla jakiejś pracy... – A więc to tak… – odezwała się w końcu. – Chcesz mi podciąć skrzydła, bo ty sam już nigdzie nie polecisz... – Nieprawda! To nie tak! – zaprotestowałem gorąco, choć nie miałem pojęcia, jak jej to wyjaśnić bez mówienia prawdy. – Więc jak?! – krzyknęła. – Możemy mieć prawie trzy tysiące więcej miesięcznie. Lepsze warunki i perspektywy. A ty mówisz, że to jakaś tam praca i że nie warto? Mam tu zgnić, tyrając na dwóch etatach, bo tobie się nie podoba, że zostałam doceniona? Wytłumacz mi to! Wyznałem całą prawdę O układzie, o pieniądzach, o tym, że musiałem się zgadzać z jej matką, nawet gdy gadała kompletne bzdury. I że to samo kazała mi zrobić w kwestii przeprowadzki. Cisza, jaka potem zapadła, wręcz dudniła, a nie dzwoniła. Kaśka stała przy oknie i wyglądała na zewnątrz, jakby w nocy działo się na ulicy coś wyjątkowo ciekawego. – OK. Wyprowadzamy się. Masz mi powiedzieć, ile pieniędzy dostałeś od niej przez te kilka miesięcy. Oddam je, a ty nigdy więcej nie będziesz kontaktował się z moją matką. Ja też. Nie wiem, jak będę żyć z świadomością, że matka próbuje nie tyle mną dyrygować, co niszczyć mi życie, ale jakoś muszę to przetrawić. – Przepraszam. – I słusznie. Powinieneś przepraszać, bo większej głupoty zrobić nie mogłeś. Pociesza mnie, że myślałeś wtedy o nas, ale nadal… Co ci do głowy przyszło…? Nie udałoby się utrzymać wyjazdu w tajemnicy, więc zrobiliśmy wszystko jawnie. Kaśka wyciągnęła resztki naszych oszczędności, zapożyczyła się u znajomych i oddała matce „dług”. A potem wyłożyła karty na stół. Takiej histerii, płaczu, gróźb karalnych i klątw budynek dotąd nie słyszał. Z hukiem zamykaliśmy pewien rozdział w naszym życiu i rozpoczynaliśmy kolejny. Czy będzie lepiej, czy gorzej, łatwiej, czy trudniej – nie wiedziałem. Jednego mogłem być pewny: nie okłamię żony ani syna już nigdy. No, chyba że będzie chodziło o prezent na gwiazdkę. Czytaj także:„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”
Co mam zrobić żeby dziewczyna mnie bardziej kochała? 2011-01-05 21:11:52 Co zrobić żeby dziewczyna się w tobie kochała ? 2016-08-29 01:33:25 Załóż nowy klub
Znamy kilka niezawodnych sposobów... Fot. iStock W związku przeważnie jedna osoba kocha bardziej niż druga. Zdarza się też, że role się odwracają, czyli po jakimś czasie druga osoba angażuje się mocniej, a zapał pierwszej znacznie ostyga. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak w przyszłości będzie wyglądać nasza relacja, ale na pewno możemy się postarać, aby facet nas kochał. A nawet, żeby z czasem jego uczucie jeszcze się zwiększyło. Nie wierzysz? Nieważne, jakie doświadczenia macie ze sobą, nieważne na jakim etapie jesteście – zawsze dobrze jest przynajmniej spróbować. Dzięki zastosowaniu poniższych wskazówek on pokocha Cię bardziej niż Ty jego. Pamiętaj o konsekwencji i o tym, aby nie poddawać się po pierwszym podejściu. Potrzeba czasu, aby jego uczucie rozkwitło. Miesiąc to minimum. Lepiej, żeby to on kochał Cię bardziej niż Ty jego, więc do dzieła! Zobacz także: Dlaczego faceci zdradzają? Najczęstsze męskie wymówki (Całą winę zrzucają na nas!) Fot. Pozwól mu zatęsknić Przyzwyczajenie działa na związek ostudzająco. Mężczyzna po pewnym czasie przywyknie, że jesteś obok, a przez to przestanie doceniać, jak wspaniale jest mieć w Tobie partnerkę. Przekona się o tym dopiero, gdy przypomnisz mu... jak źle jest bez Ciebie. Tak naprawdę mężczyźni są bardzo prości w obsłudze, ale często zapominamy, że wystarczy na chwilę zniknąć, żeby zaczęli tęsknić. Wybierz się na weekend do rodziny, którą już dawno miałaś zamiar odwiedzić, albo na jedną noc do koleżanki. Oczywiście nie odzywaj się do niego w tym czasie. Powtarzaj wypady regularnie, a on na pewno bardziej Cię pokocha. Naucz się gotować jego ulubione dania Mężczyźni dostrzegają każdy szczegół Twojego zachowania i na pewno docenią, gdy będziesz umiała przygotować ich ulubione dania. „Przez żołądek do serca” - ta maksyma zawsze się sprawdza. Ważne, abyś serwowała jego ulubione przysmaki bez przypominania, a zwłaszcza w gorsze dni. Pyszne jedzenie to najlepszy lek ma chandrę. My kobiety dobrze o tym wiemy, w końcu same lądujemy z chipsami i czekoladą na kolanach, gdy mamy gorsze dni. Nie zostawiaj go samego z problemami Partner oczekuje, że będziesz także jego przyjaciółką. Pamiętaj, że powinnaś być pierwszą osobą, do której on się zwraca, gdy ma problem. To świadczy o bardzo dużym zaufaniu – niezbędnym elemencie każdego związku. Gdy widzisz, że coś się dzieje, reaguj. Pytaj, co słychać w pracy, w domu... Po prostu interesuj się jego sprawami i daj odczuć, że z niczym nie musi mierzyć się sam. W miarę możliwości podsuwaj rozwiązania i dodawaj otuchy. To ostatnie jest najważniejsze! Fot. Wierz w niego Każdy człowiek czasami ma gorsze dni. W niektórych przypadkach potrafią ciągnąć się miesiącami. Nic dziwnego, że po jakimś czasie przestajemy wierzyć w pozytywne rozwiązanie. Mężczyźni wcale nie są od nas odporniejsi psychicznie. Są wrażliwi, przejmują się krytyką i upadają na duchu. On na pewno nigdy nie zapomni Ci, jeżeli w każdej sytuacji będziesz powtarzała, że w niego wierzysz. Niezależnie od porażki, nigdy go nie skreślaj. Zobaczysz, że będzie wielbił ziemię, po której stąpasz, a Twoje słowa dodadzą mu skrzydeł jak nic innego. Dopieść jego ego Facetów trzeba doceniać. Mężczyzna potrzebuje pochwał i komplementów. Twój partner musi czuć się potrzebny i musi być przekonany, że go doceniasz. Jeżeli niespodziewanie pomoże Ci w domu, wyraź swoje uznanie. Postaraj się także doceniać pracę, którą wykonuje na co dzień. Kobiety często o tym zapominają. Dbaj o wygląd Faceci to wzrokowcy i nic się pod tym względem nie zmieni. Nawet nieskazitelny charakter Cię nie uratuje, jeżeli nie malujesz się i chodzisz w znoszonych, niedopasowanych ubraniach. Poza tym mężczyźni traktują kobietę jak zdobycz i pragną widzieć zazdrość oraz podziw innych facetów. Odbierają je jako osobisty wyraz uznania. Aktywność fizyczna, fryzjer, kosmetyczka i kobiecie ciuchy sprawią, że pokocha Cię mocniej. Zobacz także: WASZE WYZNANIA: Najbardziej obraźliwy tekst, jaki usłyszałam od faceta Fot. Zaskakuj go Nie ma nic gorszego niż rutyna w związku. Nie dopuść, aby on myślał o Tobie w kategoriach nudnej, ale sprawdzonej towarzyszki, z którą można puszczać bąki pod kołdrą. Zaskocz go pikantnym SMS-em albo przywitaj w kusej bieliźnie. Raz na jakiś czas stosuj takie triki, a będzie Cię ubóstwiał. Wyrażaj się dobrze o jego matce Jego matka to świętość, nieważne, jak perfidnie Cię traktuje. Nawet jeżeli on widzi jej okropne zachowanie, nie chce słyszeć obraźliwych epitetów na temat rodzicielki. Swoją niechęć wyrażaj w wyważony sposób. Nie pozwól, aby puszczały Ci nerwy, chociaż to bardzo trudne. Gdy będziecie same, również nie pozwalaj sobie na cięte riposty, co nie oznacza, że masz dać sobie wejść na głowę. Ukochany na pewno doceni Twoją postawę. Matka to matka, jaka by nie była... Chodź z nim na randki Randki w Waszym związku nigdy nie powinny ustawać, chociaż tak wiele par o tym zapomina. Czasami trudno o chwilę we dwoje, bo dzieci, bo brak czasu, bo inne problemy... Mimo wszystko postaraj się to zmienić. Atmosfera pomiędzy Wami powinna być romantyczna. Zachowuj się w związku jak bohaterka romansu (nie zawsze, ale ważne, aby takie momenty się zdarzały), a nie zmęczona życiem, sfrustrowana kura domowa. Angażuj w pomoc inne pary (one skorzystają nam tym, gdy się odwdzięczycie) oraz bliskich. Ta strona używa plików cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies. Nie pokazuj więcej tego powiadomienia cUai8uD. 295 307 76 314 31 152 353 470 467

co zrobić żeby żona częściej się kochała